Kilka dni temu wróciliśmy z Iranu, kończąc długą wyprawę, w trakcie której można było zdobyć aż dwie pięciotysięczne góry lub wybrać sobie jedną z nich.
Na oba szczyty weszliśmy w dobrej formie, bez kłopotów, przy dobrej pogodzie. I bardzo szybko, co pokazuje jaką rolę – nawet na tak, zdawać by się mogło, łatwych górach – odgrywa odpowiednia aklimatyzacja.
Na Ararat weszliśmy tłumnie – w 17 osób, a na Demawend nieco bardziej kameralnie – było nas sześcioro. Oczywiście na obu górach byliśmy w towrzystwie naszych miejscowych przyjaciół, którym za pomoc serdecznie dziękujemy.
Kolejny raz wjechaliśmy z Turcji do Iranu, kraju wciąż czekającego na odkrycie i na to aby docenić jego przeróżne walory. Kraju wdzięcznego, że się go odwiedza, ale wciąż jeszcze trochę nieufnie spoglądającego na turystów z Zachodu.
Bo przecież jesteśmy już Zachodem, nie? ;-))
0